Szklane skarby z Dąbrowy
22.03.2018
Niepozorny świecznik w kształcie panny o szmaragdowej barwie. Przez lata stał u mojej babci na szafie, schowany z tyłu, zakurzony. Jako relikt PRL-u, z grubego szkła, otrzymany za darmo podczas któregoś z miejskich festynów nie wzbudzał w niej, we mnie ani reszcie rodziny większego zainteresowania. I tak zapewne byłoby do dziś, gdyby nie nagły boom na twórczość małżeństwa Eryki i Jana Sylwestra Drostów. Niespodziewanie bowiem dowiedziałem się z internetu, że to, co niszczeje na babcinej szafie, jest prawdziwym dziełem sztuki, na które na aukcjach szklistymi (!) oczami patrzą setki wytrawnych kolekcjonerów.
W naszym mieście panuje przekonanie, że w dziedzinie sztuki nie mamy się czym pochwalić. Nic bardziej mylnego, mamy markę eksportową, która opanowała polski, i zdobywa europejski, rynek sztuki użytkowej – mowa tu o Hucie Szkła Gospodarczego „Ząbkowice” i jej niesamowitych produktach.
Historia huty rozpoczęła się w roku 1884, gdy założył ją niemiecki przemysłowiec Józef Schreiber. Produkowała aż do lat 30. XX w., kiedy w związku z kryzysem została zamknięta. Ponownie otworzył ją okupant, który wytwarzał w niej naczynia dla potrzeb wojska, a nawet niektóre elementy broni. W PRL-u przeszła pod zarząd państwowy i od lat 60. przeżywała prawdziwy rozkwit, produkując miliony naczyń. W przeciągu ostatnich kilku lat szklane przedmioty wytwarzane w tym okresie stały się symbolem pożądania, stylu i vintage-u. Teraz „ten talerz z kropkami na ciasto” to „Asteroid” projektu Jana Sylwestra Drosta, „długi wazon z palcami do róż” to „Rotterdam” Bogdana Kupczyka, a „sześciokątna miska na cukierki” to „Lars” Ludwika Fiedorowicza.
Wraz ze wzrostem popularności, wzrosły i ceny. I tak na przykład na aukcji w Warszawie znajdziemy wazon „Krater” w hialitowym wybarwieniu wyceniony na 500 złotych (ja w takim kwiatki trzymam). Na allegro komplet talerzy „Rotor” sprzedają za niemal 100 złotych (te z kolei wywiozłem do akademika, bo w domu ich za dużo). Rekordowe ceny wyrobów dochodzą nawet do 3000 złotych za sztukę – oczywiście w przypadku najrzadszych egzemplarzy w najbardziej pożądanym wybarwieniu. Teraz to już nie jest „czarny” puchar, tylko „hialitowy”, zieleń stała się szmaragdem, a szkło mleczne, (czy jak kto woli białe), to „lattimo”. Każdego dnia na facebookowych grupach setki ludzi chwalą się, jakie naczynie z Ząbkowic udało im się zdobyć w tym tygodniu.
A przecież wielu z nas przez lata nie dostrzegało w naczyniach ząbkowickiej fabryki elementów sztuki, designu. Sam nie miałem pojęcia, jakie skarby leżą na półkach mojego domu. Ot, zwykłe szkło użytkowe, które każdy w Dąbrowie, z racji bliskości fabryki, miał w domu: misy, salaterki, talerzyki, wazony, puchary, cukiernice. Jako relikt minionej epoki, trudnych czasów, kolejek i wydawania żywności na kartki, z chęcią zastępowaliśmy je nowymi importowanymi szkłami z przysłowiowego „Zachodu”. Teraz warto im się przyjrzeć z bliska, popatrzeć na grę światła, gradient koloru, fakturę. Uzmysłowić sobie, że te wszystkie fantazyjne kształty, to nie był wytwór rzemieślników, tylko seryjna produkcja idąca w miliony sztuk. A co najważniejsze – wyciągnąć je z tyłu szafy i zacząć używać – bo w końcu to nie tylko szkło artystyczne, a też użytkowe!
Oczywiście, za tak ogromnym sukcesem ząbkowickiej fabryki musiało stać kilka czynników. Przyjrzyjmy im się po kolei, zaczynając od wzornictwa. Wielu z nas pewnie kojarzy, czy to ze swoich czy znajomych domów miski z charakterystycznymi bruzdami. Wydawałoby się, że szklarz zatopił w strukturze materiału babciną serwetkę... I tak rzeczywiście było! Wzór ten powstał poprzez odciśnięcie w formie ręcznie robionej serwetki. Projekt nazywa się „Cora”, a jego autorką jest Eryka Trzewik-Drost.
Spójrzmy na wspomniany wyżej „Rotterdam”. Wazony mają po kilkadziesiąt centymetrów wysokości, podczas gdy formy w hucie miały maksymalnie 30 centymetrów. Jak w takim razie tworzono resztę przedmiotu? Pracownik po wyciągnięciu elementu z formy odwracał go do góry nogami i już siła ciążenia dopełniała reszty, tworząc kształt tak pożądany dziś na rynku. Takimi właśnie niekonwencjonalnymi i wyjątkowymi pomysłami pracownicy ząbkowickiej huty stworzyli własną markę, a dzięki powyższym metodom wiele przedmiotów z Ząbkowic, choć produkowanych masowo, stało się niepowtarzalnymi. Pracownicy opowiadają, że największe trudności sprawiał im projekt „Radiant”, składający się z misy otoczonej szklanymi kulami. Po wyciągnięciu z formy i transporcie gotowych produktów, szklane kulki bardzo często odpadały i całe palety szły na śmietnik. Z tego powodu „Radiant” jest dziś jednym z najrzadszych naczyń z HSG Ząbkowice.
Drugim istotnym czynnikiem była technologia produkcji. Cały proces opierał się na formach. W przeciwieństwie do szkła dmuchanego, szkło prasowane, bo takie produkowano w Ząbkowicach, pozwalało zaoszczędzić ogromu pracy przy jego wytwarzaniu. Płynną i rozgrzaną do czerwoności masę szklaną wlewano do formy, przykładano od góry kapsel (zatrzask formy) i „prasowano” ogromną siłą, wytłaczając wzór z formy na szkle. Cechą charakterystyczną wyrobów z Ząbkowic jest również produkcja bez kapsla, podczasktórej pozwalano szkłu swobodnie rozlać się po bokach i stworzyć nieregularną i interesującą linię brzegową naczyń. Praca nad tworzeniem form stanowiła jedną z najważniejszych w hucie. Była żmudna – w formach należało umieścić pojedynczy detal z jak największą dokładnością, bo potem każdy błąd odciskał się na tysiącach talerzy, szklanek, misek. Wiele ze wzorów – jak na przykład „Sahara” czy najsłynniejszy „Asteroid” – pokrywa całą powierzchnię naczyń z jednego prostego powodu – w ten sposób najłatwiej było ukryć wszelkie niedoskonałości, pęknięcia, bąbelki i inne zanieczyszczenia szkła. W PRL-u cały czas zmagano się z niedoborami składników technicznych i ich niską jakością, przez co bardzo często huta miała problem z wytworzeniem odpowiedniego szkła. Dopiero skomplikowany wzór skutecznie ukrywał pod sobą wewnętrzną strukturę szkła.
Tym, co wyróżnia ząbkowickie wyroby, jest feeria barw produkowanych naczyń. Niemal każdy wzór można było kupić w jednej z wielu wersji kolorystycznych: bezbarwnej, rubinowej, hialitowej, mlecznej, szafirowej, łososiowej, błękitnej, miodowej i dymionej. Co więcej, nasze szkła były barwione w masie, kolor nadawano im podczas wyrobu masy szklanej w donicach lub wannach. Dzięki temu kolory naczyń, mimo iż nieraz mają one po 50-60 lat, są prawie tak samo żywe jak w momencie, gdy wyszły z fabryki. Poza tym występowało mnóstwo unikatowych połączeń barw i odcieni. Ząbkowickie naczynia charakteryzowała bowiem niepowtarzalna i wyjątkowa technologia łączenia kolorów. Pierwsza metoda sprowadzała się do łączenia dwóch kolorów i ich wspólnego prasowania – w ten sposób otrzymywaliśmy gradientowy przedmiot. Druga zaś polegała na kładzeniu dwóch warstw – dwóch podłużnych i jednej środkowej kropli. Oprócz koloru uzyskiwano w ten sposób również ciekawe przewężenia. Niemniej ważny był tzw. czynnik ludzki: pracownicy, kadra zarządzająca, szklarze, grawernicy. Dzięki doskonałemu zgraniu zespołu, otwartego na problemy pracowników dyrektorowi Zawodnemu i wspaniałym projektantom, huta pracowała jak dobrze naoliwiony mechanizm. Przewinęły się przez nią takie nazwiska jak Drost, Kupczyk, Fiedorowicz, Serwicki, Góra. Ciekawa jest też kwestia związana z nazewnictwem wyrobów huty. Dziś, po wielu latach od zakończenia pracy i przejścia na emeryturę, projektanci, przeglądając katalogi i aukcje, z zaskoczeniem poznają nazwy swoich projektów. Okazuje się, że każdy z „poziomów” w hucie zna wyroby pod inną nazwą. Ten sam wazon we wspomnieniach działu projektowego ma nazwę nadaną mu w momencie, gdy był tylko szkicem na kartce papieru. Pracownicy techniczni bez zająknięcia, mimo upływu kilkudziesięciu lat, nazywają tę samą formę numerem produkcyjnym, a na rynku obiekt występuje pod jeszcze inną nazwą nadaną przez pracowników handlowych lub samych kolekcjonerów, często bazujących na wrażeniach wzrokowych.
W tym miejscu należy wspomnieć o, co prawda mniejszej, ale nie mniej wyjątkowej – Hucie Szkła Artystycznego „Staszic”. Zakład, który początkowo zajmował się produkcją butelek i balonów na wino w PRL-u, pod skrzydłami Ludwika Fiedorowicza, rozpoczął produkcję szkła artystycznego. Jego wizytówką stały się czerwone wazony i dzbany kształtami zbliżone do antycznych naczyń. Projekty „Staszica” dopiero zaczynają wzbudzać zainteresowanie kolekcjonerów. Dlatego, jeśli ktoś planuje rozpocząć kolekcjonowanie szkieł, niech kupuje teraz, póki wyroby „Staszica” można jeszcze znaleźć na giełdach staroci pośród przysłowiowego mydła i powidła, a nie w spersonalizowanych minigaleriach wypełnionych drogocennymi modelami i porcelaną. Pierwotnie PRL-owskie władze chciały ze „Staszica” zrobić jedno z pierwszych w Polsce „żywych muzeów”. Zwiedzający mieli chodzić po wyznaczonych na hali ścieżkach i pod opieką przewodnika przyglądać się pracy hutników. Planowano również stworzenie galerii sztuki czy nawet czegoś w rodzaju szkoły zawodowej dla artystów. Niestety, oszczędności nie pozwoliły na zrealizowanie planów. Dziś, po latach, możemy się przyjrzeć, jak tego rodzaju placówki świetnie sobie radzą w innych częściach Polski, stając się atrakcją turystyczną. Udało się jedynie zrealizować pomysł na szkołę dla plastyków – odzwierciedleniem tej idei jest dzisiejszy „Plastyk”. Utworzono tam specjalność szkło artystyczne, która jest kontynuowana do dnia dzisiejszego, a lekcje prowadzili ząbkowiccy projektanci m.in. Ludwik Fiedorowicz i Ryszard Serwicki.
Dziś zabudowania huty stoją puste. Jako datę zamknięcia przyjmuje się rok 2006, choćpojedyncze spółki działały tu jeszcze do 2014. Na terenie zakładu można spotkać jedynie bawiące się dzieci lub grupki pasjonatów szkła, którzy z szaleńczym błyskiem w oku przekopują się przez góry tłuczki szklanej, co kilka minut krzycząc niezrozumiały zlepek słów: „Kaszmir”, „Flądra”, „Meksykanka”, „Oculus”! Karty wzorów zniknęły w tajemniczych okolicznościach, dokumentacja techniczna instalacji przemysłowych skończyła w ogniskach bezdomnych, a akta osobowe padły ofiarą domorosłego piromana, który podpalił ostatnią pozostałą halę.
Na szczęście dziedzictwo huty nie umarło. Poprzez spotkania z pracownikami, rozmowy na targach staroci, analizy zachowanych archiwów i swoiste „wykopaliska” spodgruzów HSG Ząbkowice, historia i tradycja zakładu powoli jest odtwarzana na śnieżnobiałych kartkach papieru i w serwisach internetowych. Największy udział w ratowaniu szklanego dziedzictwa Ząbkowic i Dąbrowy ma Fundacja Fabryka Kulturalna, która od 3 do 16 kwietnia 2018 r. zaprasza na wystawę „Kolor w szkle” przy ul. 3 Maja 10/6.W niedalekiej przyszłości na terenie Fabryki Pełnej Życia ma szanse powstać minihuta szkła połączona z galerią szklanych cudeniek. Będzie to swoista Izba Pamięci HSG Ząbkowice. Miejmy nadzieję, że z biegiem czasu przekształci się w większy projekt.
Krzysztof Kulik