Wrota zostały otwarte...
30.08.2018
W tej odsłonie Alternatywnika Piotr Ślusarczyk opisuje miejsce, gdzie piętrzą się skarby z minionych epok – archiwum Muzeum Miejskiego Sztygarka.
Nagranie 001. 24 sierpnia. Rok 2018. Godzina 8:43. Pierwszy zimny i deszczowy dzień tego miesiąca, a może nawet lata. Szara sobota. Stoimy obładowani sprzętem. Czekamy. Krzysiek jest wyraźnie zaskoczony obrotem spraw. Nie spodziewał się, że to miejsce znajduje się tak niedaleko jego domu. Darek, chowając się pod parasolem, nerwowo dopala papierosa – niby weteran, a w jego oczach dostrzegam błysk dziecięcej ciekawości. No i ja, patrzący na nich, wyczekujący otwarcia i gadający do dyktafonu...
Wreszcie wrota zostają otwarte. Patrzę na przekręcany w zamku klucz i czuję pewnego rodzaju euforię. Dopięliśmy swego. Długo czekaliśmy na ten moment. Pierwsze, co czuję, to charakterystyczny zapach starych ksiąg, zapomnianych ubrań i eksponatów. Woń historii, którą raczy mnie moje miasto, jakby mówiło: – Nareszcie jesteś, chodź...
Krzysiek i Darek od progu szukają miejsca, aby rozstawić sprzęt i dokumentować znalezione historie, zdjęcia i życiorysy. Ja zastanawiam się, od czego zacząć. Szukam punktu zaczepienia. Ok, jest. Podchodzę do wieszaków z ubraniami, które są zakryte ochronnym materiałem. Pod nim kryją się mundury z różnych okresów historii. Mundury m.in. wojskowe i milicyjne. Poza nimi widzę elementy kobiecego ubioru – pięknie i tradycyjnie zdobione suknie. Wyobrażam sobie, z jakim szykiem i elegancją musieli poruszać się po Dąbrowie jej dawni mieszkańcy. Podchodzę do następnych regałów. Ogrom eksponatów jest porażający. Chwytam wiekowy zeszyt z półki „Pamiętniki”. Otwieram go i doznaję szoku. Notatki są zapisane w wielu językach – zaczynając od angielskiego i francuskiego, na jidysz i chińskim kończąc. Naprawdę, autor potrafił pisać od prawej do lewej w jidysz i z góry na dół, używając charakterystycznych dalekowschodnich znaków. Niewątpliwie był poliglotą. Do tego każda notatka opatrzona jest wycinkiem z gazety, odręcznie rysowaną mapą lub szkicem oraz polskim tłumaczeniem. Mając ograniczoną ilość czasu, przeczytałem kilka stron i zerknąłem do następnych zakurzonych notatników. Okazało się, że każdy z nich jest tego samego autora... i wygląda bardzo podobnie... Brak słów. Zerkam, co robią chłopaki. A oni? Buszują po regałach. Darkowe „Ja chcę międzywojnie!” miesza się z gromkim Krzyśkowym „Daj mi lata sześćdziesiąte i starą 3 Maja!”. Działają, nie mniej zafascynowani ode mnie. Ja idę dalej, do kolejnego regału i podziwiam eksponaty. Widzę narzędzia górnicze, stare kilofy (jak to jest perfekcyjnie wyważone), młoty, elementy ubioru ochronnego, kaski, stroje robocze i piękne, złocone, najprawdopodobniej strażackie, hełmy. Poza nimi znajduję wiele szkolnych pucharów, PRL-owskie dyplomy, nagrody, fantastyczne, ale i toporne telewizory z lat 50. i 60., niesamowite drewniane radioodbiorniki i setki innych przedmiotów, przez które mówi do mnie Dąbrowa sprzed lat.
Wiedząc, że nie ogarnę tego ogromu, chwytam za to, co mnie najbardziej interesuje – stare kroniki. Pogrążam się w zakurzonych fotografiach mojego miasta. Widzę zdjęcia z ważnych uroczystości, dumne twarze absolwentów Sztygarki, uśmiechnięte, mimo trudnych czasów, twarze dąbrowian podczas miejskich imprez, ważne osobistości przemawiające w Pałacu Kultury Zagłębia. Widzę dawnych radnych, budowniczych, którzy na pustych polach wskazują na coś i zdają się mówić: Tu będzie osiedle Mydlice! Tutaj Manhattan! Spoglądam na zdjęcia Fabryki Fittznera, potem Dąbrowskiej Fabryki Obrabiarek, miejsca, które niebawem stworzą prawdziwe centrum naszego miasta. Miejsca, które przez lata pracowały na to miano. Widzę to wszystko, wiele, wiele więcej i... nie jestem w stanie oddać całości. Mógłbym chyba napisać o tym całą książkę. Zza pleców słyszę podekscytowaną dyskusję Darka i Krzyśka, którzy licytują się, który z nich napisze więcej artykułów z dzisiejszego wypadu. Mnie przypadł w udziale ten pierwszy, najtrudniejszy, bo pisząc to, czuję ogromny niedosyt. Chciałbym oddać wszystko, co zobaczyłem i przeczytałem, ale nie jestem w stanie tego zrobić, nie teraz. Piszę więc tylko reportaż z miejsca, w którym czułem się jak Alladyn w Sezamie. Oj, będzie z tego artykuł. Niejeden. I to szybciej niż myślicie.
Piotr Ślusarczyk